Erekcjato o współistnieniu
: 2010-07-08, 22:17
wybacz moja żono, że jestem śmiertelny,
zupełnie jak ptaki albo liście klonu.
wszystko czym cię dotknąłem, weźmie kiedyś
ziemia.
(jak ziarenka piasku posklejane w szybę,
która nagle pękła i w piach się obraca
nim zdąży zmatowieć, nabrać w siebie szronu)
wszystko w mojej głowie, jest jak ślad po
tobie, po twoim imieniu wyrytym na stałe.
tak jak ślad kamienia, który mieszkał w skale
zanim go nie wyrwał kilof w jakiś wtorek
(może nawet w piątek, tuż przed końcem
pracy – gdy trzeba już myć ręce,
schylić się przed chlebem.)
pamiętam ten wieczór, kiedy Bóg nas złączył.
zamknął w jedno ciało, w jedną strużkę światła.
pojąłem cię za żonę wtedy, kiedy śniłaś,
że już pierwsze drzewa tulą się do ptaków
(kiwają gałęziami, tańczą na polanach,
tak jakby prosiły - weź MNIE w swoje gniazdo)
wybacz moja żono, że nie umiem czekać, póki
w nas nie zasieją, garści żółtych
bratków. albo jakiś przechodzień, zmęczony
upałem, stanie obok drzewa tuż nad
naszą głową.
wciąż mało ciebie we mnie, jakby w mojej
piersi mieszkał owad-szkodnik i karmił
się tobą.
nigdy cię nie zdradzę, nie pójdę do innej
choćby miała oczy wyszywane z chabrów.
czekałem od dawna, abyś tak jak wczoraj
dotknęła mnie lekko opuszkami palców,
tylko więcej nie płacz
nie nazywaj
guzem.
zupełnie jak ptaki albo liście klonu.
wszystko czym cię dotknąłem, weźmie kiedyś
ziemia.
(jak ziarenka piasku posklejane w szybę,
która nagle pękła i w piach się obraca
nim zdąży zmatowieć, nabrać w siebie szronu)
wszystko w mojej głowie, jest jak ślad po
tobie, po twoim imieniu wyrytym na stałe.
tak jak ślad kamienia, który mieszkał w skale
zanim go nie wyrwał kilof w jakiś wtorek
(może nawet w piątek, tuż przed końcem
pracy – gdy trzeba już myć ręce,
schylić się przed chlebem.)
pamiętam ten wieczór, kiedy Bóg nas złączył.
zamknął w jedno ciało, w jedną strużkę światła.
pojąłem cię za żonę wtedy, kiedy śniłaś,
że już pierwsze drzewa tulą się do ptaków
(kiwają gałęziami, tańczą na polanach,
tak jakby prosiły - weź MNIE w swoje gniazdo)
wybacz moja żono, że nie umiem czekać, póki
w nas nie zasieją, garści żółtych
bratków. albo jakiś przechodzień, zmęczony
upałem, stanie obok drzewa tuż nad
naszą głową.
wciąż mało ciebie we mnie, jakby w mojej
piersi mieszkał owad-szkodnik i karmił
się tobą.
nigdy cię nie zdradzę, nie pójdę do innej
choćby miała oczy wyszywane z chabrów.
czekałem od dawna, abyś tak jak wczoraj
dotknęła mnie lekko opuszkami palców,
tylko więcej nie płacz
nie nazywaj
guzem.