Marek o sensie i sile wyższej
: 2011-02-14, 10:41
Mam kłopot z drugim krokiem. „Uwierzyliśmy, że siła większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie”. Bardzo zazdroszczę ludziom wiary. Z moich obserwacji wynika, że życie tych, którzy wierzą ma lepszą jakość. W sytuacjach trudnych, przerastających siły, ludzie ci mogą oddać swój los Sile Wyższej, mądrej, dobrej i łaskawej, zaufać, że poprowadzi ich we właściwym kierunku, powiedzieć: „Niech będzie wola Twoja, a nie moja”. Traktuję Wiarę jako dar, który nie przypadł mi w udziale. Mogę powiedzieć, że w moim przypadku nie jest to ani ateizm, który miałby udowadniać nieistnienie Boga, ani też agnostycyzm, który twierdzi, że nie można udowodnić tak istnienia jak i nieistnienia Siły Wyższej. Nazwałbym ten stan „antyteizmem”, czyli odrzuceniem wszelkich rozważań na tematy transcendentalne - i dotyczy to zarówno Boga, jak i istnienia duszy nieśmiertelnej czy też życia pozagrobowego. Gdy nocą wychodzę na otwartą przestrzeń poza miastem, gdzie nie dociera łuna, zadzieram głowę w górę i widzę nieprzenikniony ogrom nieba. Przeraźliwy i zimny w swym obojętnym trwaniu. Do najbliższej gwiazdy mamy 150 000 000 kilometrów, do następnej w kolejności - 41 420 000 000 000, co daje nam właściwą skalę do porównania naszych ziemskich spraw.
Tak więc bardzo wcześnie odrzuciłem koncepcję Boga. To z kolei doprowadziło mnie do pytania o sens ludzkiego życia. W wyniku własnych przemyśleń i wspierany lekturą ciężkich egzystencjalistów w rodzaju Sartre’a czy Heideggera doszedłem do jednoznacznego stwierdzenia, że życie jest konceptem absurdalnym - rodzimy się, rozmnażamy i umieramy bez sensu. Że jedynym celem naszej wędrówki jest miejsce dwa metry pod ziemią - sosnowy garnitur o złocistej politurze. A skoro tak, to nie ma znaczenia jak będę żył i postępował. Mogę więc równie dobrze od razu się zabić się lub zaczekać - może wydarzy się coś ciekawego. Żyłem więc bez większego wysiłku zalewając się dzień w dzień w trupa, krzywdząc innych, ale najbardziej krzywdząc siebie - odrzucając podszepty instynktu samozachowawczego czy litości dla osób mi bliskich.
Dzisiaj skorupa tego destruktywnego światopoglądu została naruszona. Musiałem osiągnąć swoje własne dno, by się od niego odbić. Tym dnem była utrata ukochanych osób - jeśli to, co czułem można w ogóle nazwać kochaniem. Ocknąłem się pewnego dnia we własnych rzygowinach, w mokrych spodniach. W lustrze zobaczyłem starzejącego się, opuchniętego, smutnego człowieka, który nie miał już nikogo, kto wierzyłby w niego, ani niczego, w co on by wierzył. Chodząc po ulicach obcych jak nigdy dotąd, trafiłem do księgarni, gdzie wzrok mój przykuł tytuł: „Człowiek w poszukiwaniu sensu”. Szwajcarski psychoterapeuta opisywał w niej swoje doświadczenia z obozu koncentracyjnego. Sytuację obozową porównywał do sytuacji egzystencjalnej podobnej do tej, którą odczuwałem przez większą część mojego życia. Oto cierpienie ludzi pozbawionych nadziei, świadomych zbliżającej się śmierci, absurdu własnych wysiłków w obliczu nieuniknionej zagłady. Jakże jednak różne reakcje na to cierpienie. Z jednej strony więźniowie kolaborujący z nazistami, aby przeżyć - skłonni do najgorszych czynów by kurczowo trzymać się życia. Z drugiej - ludzie, którzy poddali się, przestali walczyć i oczekują już tylko ostatecznego. I garstka tych, którzy zachowują człowieczeństwo w świecie - wydawałoby się - odartym z piękna i dobroci. Okładkę książki zdobił rysunek kolorowego ptaka, który usiadł na drucie kolczastym okalającym obóz. Uświadomiłem sobie, że należę do grupy „muzułmanów” - przegranych, straconych, na kolanach oczekujących śmierci i zapragnąłem powstać. Zrozumiałem, że moim zadaniem nie jest szukać sensu życia, ale sens ten mu nadawać każdego dnia. Zmiana mojego funkcjonowania w świecie jeszcze nie nastąpiła, wymaga wysiłku, nie jest dana na zawsze, ale jest możliwa i zrobię wszystko by tak się stało.
Wracając do Siły Wyższej i mojego braku wiary w jej istnienie. Okazuje się, że jest taka, w którą mogę uwierzyć i w którą wierzę. Może ona przywrócić mi wolę istnienia, wolę nadawania mojemu życiu sensu. Jest nią grupa ludzi, którzy myślą i czują podobnie jak ja. Siła plemienia, które wspólnie stawia czoło wrogowi, jakkolwiek potężny by nie był.
Tak więc bardzo wcześnie odrzuciłem koncepcję Boga. To z kolei doprowadziło mnie do pytania o sens ludzkiego życia. W wyniku własnych przemyśleń i wspierany lekturą ciężkich egzystencjalistów w rodzaju Sartre’a czy Heideggera doszedłem do jednoznacznego stwierdzenia, że życie jest konceptem absurdalnym - rodzimy się, rozmnażamy i umieramy bez sensu. Że jedynym celem naszej wędrówki jest miejsce dwa metry pod ziemią - sosnowy garnitur o złocistej politurze. A skoro tak, to nie ma znaczenia jak będę żył i postępował. Mogę więc równie dobrze od razu się zabić się lub zaczekać - może wydarzy się coś ciekawego. Żyłem więc bez większego wysiłku zalewając się dzień w dzień w trupa, krzywdząc innych, ale najbardziej krzywdząc siebie - odrzucając podszepty instynktu samozachowawczego czy litości dla osób mi bliskich.
Dzisiaj skorupa tego destruktywnego światopoglądu została naruszona. Musiałem osiągnąć swoje własne dno, by się od niego odbić. Tym dnem była utrata ukochanych osób - jeśli to, co czułem można w ogóle nazwać kochaniem. Ocknąłem się pewnego dnia we własnych rzygowinach, w mokrych spodniach. W lustrze zobaczyłem starzejącego się, opuchniętego, smutnego człowieka, który nie miał już nikogo, kto wierzyłby w niego, ani niczego, w co on by wierzył. Chodząc po ulicach obcych jak nigdy dotąd, trafiłem do księgarni, gdzie wzrok mój przykuł tytuł: „Człowiek w poszukiwaniu sensu”. Szwajcarski psychoterapeuta opisywał w niej swoje doświadczenia z obozu koncentracyjnego. Sytuację obozową porównywał do sytuacji egzystencjalnej podobnej do tej, którą odczuwałem przez większą część mojego życia. Oto cierpienie ludzi pozbawionych nadziei, świadomych zbliżającej się śmierci, absurdu własnych wysiłków w obliczu nieuniknionej zagłady. Jakże jednak różne reakcje na to cierpienie. Z jednej strony więźniowie kolaborujący z nazistami, aby przeżyć - skłonni do najgorszych czynów by kurczowo trzymać się życia. Z drugiej - ludzie, którzy poddali się, przestali walczyć i oczekują już tylko ostatecznego. I garstka tych, którzy zachowują człowieczeństwo w świecie - wydawałoby się - odartym z piękna i dobroci. Okładkę książki zdobił rysunek kolorowego ptaka, który usiadł na drucie kolczastym okalającym obóz. Uświadomiłem sobie, że należę do grupy „muzułmanów” - przegranych, straconych, na kolanach oczekujących śmierci i zapragnąłem powstać. Zrozumiałem, że moim zadaniem nie jest szukać sensu życia, ale sens ten mu nadawać każdego dnia. Zmiana mojego funkcjonowania w świecie jeszcze nie nastąpiła, wymaga wysiłku, nie jest dana na zawsze, ale jest możliwa i zrobię wszystko by tak się stało.
Wracając do Siły Wyższej i mojego braku wiary w jej istnienie. Okazuje się, że jest taka, w którą mogę uwierzyć i w którą wierzę. Może ona przywrócić mi wolę istnienia, wolę nadawania mojemu życiu sensu. Jest nią grupa ludzi, którzy myślą i czują podobnie jak ja. Siła plemienia, które wspólnie stawia czoło wrogowi, jakkolwiek potężny by nie był.