gwiazdy
: 2007-08-16, 19:20
obudzilem sie otoczony pustka. sam. z wiaderkiem czarno granatowej farby i garscia srebrnego, blyszczacego piasku. wlasciwie ani jedno ani drugie nie bylo mi potrzebne, to i chlusnalem ta czernia do gory i tam tez cisnalem durnymi ziarenkami. i tak namalowalem gwiezdziste niebo.
dziwne to uczucie, byc ogarnietym nicoscia. i jakakolwiek czynnosc wydaje sie byc zupelnie bezcelowa. to i nic, tylko myslalem, spogladajac w gwiazdy. przez chwile nawet szukalem jakiejs prawidlowosci w ich chaotycznym polozeniu. przygladalem sie tym swiecacym dumnie i tym migoczacym tak jakby niesmialo. do jakiejs jednej, przypadkowej powiedzialem cos tam bez znaczenia.. usmiechnalem sie do innej, chudziutkiej i bladej, by uslyszec...
- chce isc na lody!
pomyslalem: "o kurwa!". a gwiazda mowila dalej.
- do starego sklepu pana Boratyna, przy Barlineckim rynku.. tam gdzie dzieci w latach 90 majac do wyboru dwa smaki, trudskawkowy i waniliowy - na ktory kazdy mowil "smietankowy", zastanawialy sie dlugo... bo zarowno jeden jak i drugi byl wyborny i rezygnacja z jednej z tych rozkoszy kosztem drugiej nie nalezala do latwych decyzji dla zadnego dziecka. ehh - westchnela gwiazda - lody pana Boratyna to legenda Barlinka. wspomnienie kazdego dziecka. najwspanialszy smak wszechswiata ukryty w malym miasteczku z ryneczkiem posrodku. chce isc na lody...
pamietam ten sklepik. wcale nie malowniczy, przeciwnie - wyglad mial do bani. drewniana, pomalowana zbyt grubo brazowa farba lada swiecila zarysowaniami. sciany wylozone jakims plastikiem nieudolnie imitujacym drewno. generalnie, wystroj - wies. stara pani Boratyn ktora z regoly stala za lada, miala siwe wlosy uczesane jakby na wzor murzynskiego afro i choc wygladalo to raczej malo efektownie w polaczeniu z jej pomarszczona twarza to fakt, ze obdarzala ludzi cieplym usmiechem sprawial, iz mozna bylo ja lubic. zreszta jak mozna nie lubic kobiety ktora serwuje najlepsze lody swiata! byla mila..
- Kurwa! - krzyknela jedna z gwiazd, gwaltownie przerywajac ucinajac wpomnienie o lodach. migotala jakby albo cos...
- piekielne drgawki - mowila nerwowym glosem - jak free jazz! i jakas sila w samym centrum mnie ktora rozrywa na cholera wie ile czesci! noc, a ja nie spie. wszystkie te jebane gwiazdy do okola, a nic tylko pustka. pustka? to dlaczego rozrywa dusze? kurwa! free jazz!!!! freeee jazz!
zamilkla na chwile i nawet jakby przez ten czas przestala migotac by przebudzic sie w jeszcze wiekszym amoku.
- alkohol - zbawienie! sklepy otwarte przez 24 godziny lekarstwem na nocne paranoje! wodka? samotnosc.. i ten maly czlowiek blakajacy sie po chodnikach nocnego londynu.. otwiera buteleczke, przechyla glowe do tylu tak, ze wyglada jak banan. a jednak dumnie. niczym monument zamarl w tej pozie! pierdole te wasze zaklamane wszechswiaty! tu i teraz, potykajac sie o chodnik, idac bez celu z buteleczka w dloni. pluje na wasz spokojny sen. wypijmy za nihilizm doskonaly! za nicosc! za te kolory ktorych nie zobaczysz nawet w tenczy.. kultura to sztuczny twor ulepiony z waszego tchurzostwa.. biedni ludzie. i niby oni? oni obdazeni swiadomoscia? hahahahaha! swiadomosc... roboty! zaprogramowane by zyc. srac, jesc i wzruszac sie na filmach o innych robotach. nie wszyscy... oczywiscie nie wszyscy. na szczescie nie wszyscy. niestety zdecydowana wiekszosc z was... nie zyje. pijmy z reszta! pijmy za reszte!
a pozniej byl juz tylko belkot... i gwiazda usnela porzadnie schlana. migotanie jej minelo. przygasla jakby. jednak inna, blyszczaca tuz obok, ktora w ciszy sluchala tego monologu podchwycila temat.
- ano. metafizyka. a jak metafizyka, to i bog. ateizm jest pojeciem pustym.
ta gwiazda mowila spokojnie, powoli i tak, ze sluchalo sie z przyjemnoscia i zaciekawieniem.
- nie mozliwe by bog nie istnial. moze byc materia, albo jakims innym kurestwem. bytem ktorego nie potrafimy ujac w ramy naszych pojec. moze nawet mieszkac w kiblu albo byc nicoscia. istniec jednak musi. czasem mam nawet wrazenie ze go rozumiem.. albo raczej. mam wrazenie, ze go czuje. wtedy sie usmiecham. lubie go. jest doskonaly! a jesli doskonaly to i ma doskonale poczucie humoru... taki swiat... swiat to jego zart. niekonczaca sie komedia. chwilami romantycznie rozowa, chwilami dramatycznie czarna. ot i cala metafizyka... prawda.. czasem rozkoczna jak figle mlodego kotka, czasem okrutna jak fale tsunami. poprostu... zart.
[ Dodano: 2007-08-16, 18:21 ]
ciag dalszy byc moze nastapi..
dziwne to uczucie, byc ogarnietym nicoscia. i jakakolwiek czynnosc wydaje sie byc zupelnie bezcelowa. to i nic, tylko myslalem, spogladajac w gwiazdy. przez chwile nawet szukalem jakiejs prawidlowosci w ich chaotycznym polozeniu. przygladalem sie tym swiecacym dumnie i tym migoczacym tak jakby niesmialo. do jakiejs jednej, przypadkowej powiedzialem cos tam bez znaczenia.. usmiechnalem sie do innej, chudziutkiej i bladej, by uslyszec...
- chce isc na lody!
pomyslalem: "o kurwa!". a gwiazda mowila dalej.
- do starego sklepu pana Boratyna, przy Barlineckim rynku.. tam gdzie dzieci w latach 90 majac do wyboru dwa smaki, trudskawkowy i waniliowy - na ktory kazdy mowil "smietankowy", zastanawialy sie dlugo... bo zarowno jeden jak i drugi byl wyborny i rezygnacja z jednej z tych rozkoszy kosztem drugiej nie nalezala do latwych decyzji dla zadnego dziecka. ehh - westchnela gwiazda - lody pana Boratyna to legenda Barlinka. wspomnienie kazdego dziecka. najwspanialszy smak wszechswiata ukryty w malym miasteczku z ryneczkiem posrodku. chce isc na lody...
pamietam ten sklepik. wcale nie malowniczy, przeciwnie - wyglad mial do bani. drewniana, pomalowana zbyt grubo brazowa farba lada swiecila zarysowaniami. sciany wylozone jakims plastikiem nieudolnie imitujacym drewno. generalnie, wystroj - wies. stara pani Boratyn ktora z regoly stala za lada, miala siwe wlosy uczesane jakby na wzor murzynskiego afro i choc wygladalo to raczej malo efektownie w polaczeniu z jej pomarszczona twarza to fakt, ze obdarzala ludzi cieplym usmiechem sprawial, iz mozna bylo ja lubic. zreszta jak mozna nie lubic kobiety ktora serwuje najlepsze lody swiata! byla mila..
- Kurwa! - krzyknela jedna z gwiazd, gwaltownie przerywajac ucinajac wpomnienie o lodach. migotala jakby albo cos...
- piekielne drgawki - mowila nerwowym glosem - jak free jazz! i jakas sila w samym centrum mnie ktora rozrywa na cholera wie ile czesci! noc, a ja nie spie. wszystkie te jebane gwiazdy do okola, a nic tylko pustka. pustka? to dlaczego rozrywa dusze? kurwa! free jazz!!!! freeee jazz!
zamilkla na chwile i nawet jakby przez ten czas przestala migotac by przebudzic sie w jeszcze wiekszym amoku.
- alkohol - zbawienie! sklepy otwarte przez 24 godziny lekarstwem na nocne paranoje! wodka? samotnosc.. i ten maly czlowiek blakajacy sie po chodnikach nocnego londynu.. otwiera buteleczke, przechyla glowe do tylu tak, ze wyglada jak banan. a jednak dumnie. niczym monument zamarl w tej pozie! pierdole te wasze zaklamane wszechswiaty! tu i teraz, potykajac sie o chodnik, idac bez celu z buteleczka w dloni. pluje na wasz spokojny sen. wypijmy za nihilizm doskonaly! za nicosc! za te kolory ktorych nie zobaczysz nawet w tenczy.. kultura to sztuczny twor ulepiony z waszego tchurzostwa.. biedni ludzie. i niby oni? oni obdazeni swiadomoscia? hahahahaha! swiadomosc... roboty! zaprogramowane by zyc. srac, jesc i wzruszac sie na filmach o innych robotach. nie wszyscy... oczywiscie nie wszyscy. na szczescie nie wszyscy. niestety zdecydowana wiekszosc z was... nie zyje. pijmy z reszta! pijmy za reszte!
a pozniej byl juz tylko belkot... i gwiazda usnela porzadnie schlana. migotanie jej minelo. przygasla jakby. jednak inna, blyszczaca tuz obok, ktora w ciszy sluchala tego monologu podchwycila temat.
- ano. metafizyka. a jak metafizyka, to i bog. ateizm jest pojeciem pustym.
ta gwiazda mowila spokojnie, powoli i tak, ze sluchalo sie z przyjemnoscia i zaciekawieniem.
- nie mozliwe by bog nie istnial. moze byc materia, albo jakims innym kurestwem. bytem ktorego nie potrafimy ujac w ramy naszych pojec. moze nawet mieszkac w kiblu albo byc nicoscia. istniec jednak musi. czasem mam nawet wrazenie ze go rozumiem.. albo raczej. mam wrazenie, ze go czuje. wtedy sie usmiecham. lubie go. jest doskonaly! a jesli doskonaly to i ma doskonale poczucie humoru... taki swiat... swiat to jego zart. niekonczaca sie komedia. chwilami romantycznie rozowa, chwilami dramatycznie czarna. ot i cala metafizyka... prawda.. czasem rozkoczna jak figle mlodego kotka, czasem okrutna jak fale tsunami. poprostu... zart.
[ Dodano: 2007-08-16, 18:21 ]
ciag dalszy byc moze nastapi..