kawałek1
: 2007-12-27, 21:45
nie zdążyła. poszedł siedzieć zanim mu powiedziała, że nie spędzi z nim następnych greckich wakacji i nie dlatego, że zrobił przekręt na pięć milionów. miał trzech dystyngowanych prawników z top listy, opłacanych z beznadziejnej emerytury bardzo dobrej matki i jedną szarą eminencję za sobą. prawdopodobne było, że wyjdzie na sylwestra oczyszczony przynajmniej z trzech baniek, które przebalował w nocnym klubie z upojnymi drinkami i jeszcze bardziej chętnymi paniami. z tego, co wiedziała interesowali go również mężczyzni. zakochał się nawet kiedyś w takim jednym sprytnym małolacie, ale ten go wyruchał na parę złotych i błyszczącą furę, a potem zniknął. nie pozwalała się pieścić, za to dużo ze sobą rozmawiali, opowiedział jej o tym w nocy, płacząc. ona też płakała i było jej żal, bo nawet się nie dotknęli. wierzyła mu. taki właśnie był jej mąż. przez całe życie szukał czułości i pewnie byłby szczęśliwy z gadającą biedronką, gdyby zechciała go tylko objąć skrzydełkiem przed zaśnięciem. ona nie umiała, dlatego pozwalała mu szukać. wiedziała, że jest tymczasowym tłem, najlepszą przyjaciółką, w której na siłę starał się znaleźć kobietę, kochankę, towarzyszkę. nie mogło do niego dotrzeć, że nie pójdzie z nim pod rękę na cmentarz.
w areszcie śledczym raczej nie było mu źle. miał niezwykłe skłonności adaptacyjne i równie dobrze odnajdywał się przy stole z prezydentem jak dzielił wspólny kibel z gwałcicielem, ( który całe życie siedział w domu i trzymając dziesięć przykazań na kolanach oczywiście nigdy nie skrzywdził muchy, co przypadkiem wpadła mu do rosołu ).
nie potrafiła jednak sobie tam wyobrazić męża. zawsze był taki nienaganny, trzy razy dziennie brał prysznic, nosił śnieżnobiałe koszule i prasował skarpetki. po dwóch miesiącach przestała mu współczuć, stwierdziła, że jest dorosłym chłopcem, a ona wielokrotnie tłumaczyła, jakie proste i przyjemne potrafi być życie bez wygód. siebie rozgrzeszyła, ale przyjeżdżała do niego, kupowała tony krzyżówek, kilogramy gazet, uspokajała, rozbawiała. dyskutowała z prawnikami, którzy kazali jej odmówić zeznań, przez - jak to określili, nadmiernie emocjonalne podejście. zwyczajnie bali się, ze go wsypie, bo uważała, że nie ma nic do ukrycia.
pewnie nie miała. tylko raz zdobyła się na list. normalnie mogła sprawdzić, czy wszystko jest w lodówce, ukryć się, pogrzebać we włosach, ale w słowach najtrudniej było kłamać. napisane słowa, to litery, które mówią prawdę i nie można dołożyć do nich teatralnych gestów. przydałoby się jakieś kocham cię na koniec, a na to nie mogła się zdobyć, nawet żeby go ukoić. cały czas widziała siebie na ławce dla oskarżonych, chociaż wszystkie dowody świadczyły przeciwko niemu. potem odetchnęła, miała po co i dla kogo malować oczy, musiała o siebie zadbać. znowu zajęła się swoim życiem, czyli tym co zawsze, tym co umiała najlepiej. poznała faceta, świetnie zapowiadającego się karykaturzystę, poszła z nim na kolację, potem do domu, ale kiedy skończył ją rozbierać i rozsunął uda, uciekła. teoretycznie nadawała się tylko na panienkę na jedną noc, ale praktyka, była trudniejsza od teorii. nie potrafiła zamknąć oczu, ani czekać na koniec świata, więc powiedziała, że zostawiła włączone żelazko i pobiegła gasić pożar. już za chwilę przestało się palić, ale on nie przestawał dzwonić. był młodszy od niej, co nie krępowało jej na tyle, żeby mu nie dowalać codzień, jak nisko upadł, zadając się ze starą dupą. właściwie wierzyła, że jest bezcenna, ale fora internetowe aż pękały od goracych wyznań jego młodocianych wielbicielek i nie mogła zrozumieć po co ona ma grzać mu poduszkę przed zaśnięciem. rozśmieszało ją to. artur sobie był. ona gdzieś obok, jak zwykle. z nim od 22 do rana. mogła wyjść dopiero jak sprawdziła, czy ma chleb tostowy i ser na siódmą. oglądali pornosy, turlali się po jego wielkim łożku, czasem tańczyli, mieli nawet swoją ulubioną piosenkę, opowiadał jej o chwilach z życia gwiazd i o sobie z ołowkiem w ręku, w blasku reflektorów, rysował i pieprzył ją. w końcu zaczął jej przeszkadzać, denerwować. przychodziła do niego się rżnąć, a on zarzucał ją pytaniami, co z mężem, gdzie jest, czy w ogóle jest, co robi , dlaczego jej nie pilnuje ( śmieszne słowo, bo kiedy ktoś kogoś kocha, to nie zakłada mu łańcucha, a inny ktoś nie staje pod latarnią ). jego propozycje kinowych seansów również uznała za niestosowne, dlatego poznała go z samotną koleżanką, ale wtedy miło ją zdziwił, stwierdzając, że nie jest pucharem przechodnim i bardzo szybko zaproponował seks. zerwała z nim. właściwie powielał męża, tylko jemu nie miała obowiązku gotować pomidorowej.
pół roku później zakochała się. taką kretyńską, pierwszą miłością, gdzie fijoł jest silniejeszy od zdrowego rozsądku, kiedy można tańczyć na środku nowego światu, albo płakać przy krawężniku marszałkowskiej i wszystko staje się obojętne, jak on, bo on, dla niego, kiedy z nim , albo tylko o nim.
wstydziła się siebie, bo nigdy nie myślała, że potrafi trzymać głowę w chmurach i marzyć, że umie pragnąć, aby ktoś jej nie opuszczał, nie zostawiał, nie odchodził , nie miał własnych spraw, to dla niej było wstrętne, bo sama walczyła z tym przez całe życie. tak mocno czuła, być może dlatego, że dotąd spała, jadła kabanosy, malowała pazokcie, śmiała się do ludzi i nie przypuszczała, że można być jeszcze bardziej szczęśliwym, również cierpiąc, tęskniąc i czekając. wtedy dostała esemesa. wracam, przyjedź po mnie na dworzec.
w areszcie śledczym raczej nie było mu źle. miał niezwykłe skłonności adaptacyjne i równie dobrze odnajdywał się przy stole z prezydentem jak dzielił wspólny kibel z gwałcicielem, ( który całe życie siedział w domu i trzymając dziesięć przykazań na kolanach oczywiście nigdy nie skrzywdził muchy, co przypadkiem wpadła mu do rosołu ).
nie potrafiła jednak sobie tam wyobrazić męża. zawsze był taki nienaganny, trzy razy dziennie brał prysznic, nosił śnieżnobiałe koszule i prasował skarpetki. po dwóch miesiącach przestała mu współczuć, stwierdziła, że jest dorosłym chłopcem, a ona wielokrotnie tłumaczyła, jakie proste i przyjemne potrafi być życie bez wygód. siebie rozgrzeszyła, ale przyjeżdżała do niego, kupowała tony krzyżówek, kilogramy gazet, uspokajała, rozbawiała. dyskutowała z prawnikami, którzy kazali jej odmówić zeznań, przez - jak to określili, nadmiernie emocjonalne podejście. zwyczajnie bali się, ze go wsypie, bo uważała, że nie ma nic do ukrycia.
pewnie nie miała. tylko raz zdobyła się na list. normalnie mogła sprawdzić, czy wszystko jest w lodówce, ukryć się, pogrzebać we włosach, ale w słowach najtrudniej było kłamać. napisane słowa, to litery, które mówią prawdę i nie można dołożyć do nich teatralnych gestów. przydałoby się jakieś kocham cię na koniec, a na to nie mogła się zdobyć, nawet żeby go ukoić. cały czas widziała siebie na ławce dla oskarżonych, chociaż wszystkie dowody świadczyły przeciwko niemu. potem odetchnęła, miała po co i dla kogo malować oczy, musiała o siebie zadbać. znowu zajęła się swoim życiem, czyli tym co zawsze, tym co umiała najlepiej. poznała faceta, świetnie zapowiadającego się karykaturzystę, poszła z nim na kolację, potem do domu, ale kiedy skończył ją rozbierać i rozsunął uda, uciekła. teoretycznie nadawała się tylko na panienkę na jedną noc, ale praktyka, była trudniejsza od teorii. nie potrafiła zamknąć oczu, ani czekać na koniec świata, więc powiedziała, że zostawiła włączone żelazko i pobiegła gasić pożar. już za chwilę przestało się palić, ale on nie przestawał dzwonić. był młodszy od niej, co nie krępowało jej na tyle, żeby mu nie dowalać codzień, jak nisko upadł, zadając się ze starą dupą. właściwie wierzyła, że jest bezcenna, ale fora internetowe aż pękały od goracych wyznań jego młodocianych wielbicielek i nie mogła zrozumieć po co ona ma grzać mu poduszkę przed zaśnięciem. rozśmieszało ją to. artur sobie był. ona gdzieś obok, jak zwykle. z nim od 22 do rana. mogła wyjść dopiero jak sprawdziła, czy ma chleb tostowy i ser na siódmą. oglądali pornosy, turlali się po jego wielkim łożku, czasem tańczyli, mieli nawet swoją ulubioną piosenkę, opowiadał jej o chwilach z życia gwiazd i o sobie z ołowkiem w ręku, w blasku reflektorów, rysował i pieprzył ją. w końcu zaczął jej przeszkadzać, denerwować. przychodziła do niego się rżnąć, a on zarzucał ją pytaniami, co z mężem, gdzie jest, czy w ogóle jest, co robi , dlaczego jej nie pilnuje ( śmieszne słowo, bo kiedy ktoś kogoś kocha, to nie zakłada mu łańcucha, a inny ktoś nie staje pod latarnią ). jego propozycje kinowych seansów również uznała za niestosowne, dlatego poznała go z samotną koleżanką, ale wtedy miło ją zdziwił, stwierdzając, że nie jest pucharem przechodnim i bardzo szybko zaproponował seks. zerwała z nim. właściwie powielał męża, tylko jemu nie miała obowiązku gotować pomidorowej.
pół roku później zakochała się. taką kretyńską, pierwszą miłością, gdzie fijoł jest silniejeszy od zdrowego rozsądku, kiedy można tańczyć na środku nowego światu, albo płakać przy krawężniku marszałkowskiej i wszystko staje się obojętne, jak on, bo on, dla niego, kiedy z nim , albo tylko o nim.
wstydziła się siebie, bo nigdy nie myślała, że potrafi trzymać głowę w chmurach i marzyć, że umie pragnąć, aby ktoś jej nie opuszczał, nie zostawiał, nie odchodził , nie miał własnych spraw, to dla niej było wstrętne, bo sama walczyła z tym przez całe życie. tak mocno czuła, być może dlatego, że dotąd spała, jadła kabanosy, malowała pazokcie, śmiała się do ludzi i nie przypuszczała, że można być jeszcze bardziej szczęśliwym, również cierpiąc, tęskniąc i czekając. wtedy dostała esemesa. wracam, przyjedź po mnie na dworzec.