Błahiku z cyklu wróżebnego (podróżnego)
: 2009-12-13, 10:02
Zaczęło się jakby niechcący bo wcale nie chciało mi się sikać a przechowalnia bagażu na dworcu autobusowym w Jeleniej Górze jest właśnie w kiblu, pod umywalką. Tam zostawiłem swoją torbę torbacza podróżnego. Pani klozetowa bardzo była skłonna do żartów na siedząco. Pogodna twarz mimo dwunastej godziny dyżuru. Światło wylewało się z zagięć jej twarzy i szpar. To zauważyłem. Jakby wróżka energetyczna. Dowcipy jej nie docierały do mnie bo byłem wybujały już przez autobus. Chociaż jeden o pierogach ogłaszanych na odrywanych z glazury karteczkach tuż nad jej głową że nie trujące i poleca zapamiętałem.
Gdy wróciłem po godzinie po moją czerwoną pierwszy raz w życiu torbę miejsce jej córki (siedziała naprzeciw na starym stoliku ale nie odegrała roli oprócz tej) zajmował krótko ostrzyżony goprowiec, młodsza wersja, uwaga - w czystoczerwonej kurtce przybrudzonej.
Wróżka śmiała się oczami a i ustami trochę. Teraz dostrzegłem, że ma na sobie czerwony fartuszek bez rękawów kamizelkę. Materia jej krzesła miała tegoż koloru kubraczek. Ileż tu czerwieni - zwróciłem uwagę obecnych werbalnie - na co pani wróżka zareagowała spostrzegawczością niezwykłą wskazując iż spod zielonej barwy mego płaszcza też czerwień magiczna się przebija. Zaznaczyła, że to żart.
Do autobusu jadącego przez ciemne góry (to ci dopiero ciemność) wsiadła w Karpaczu, może w Kowarach (reklama) kobietka. Zauważyłem bo usiadła niedaleko mnie i chwilę potem zdała z tego sprawę głośno przez telefon swojemu misiowi. Zazdrościłem jej bo mimo obfitych kształtów potrafiła tak się złożyć, podwinąć i podłożyć by kończyny znalazły się w całości na małym łożu dwóch foteli. I tyle.
Więcej zobaczyłem po przesiadce o północy we Wrocławiu do jadącego na północ pociągu. Ta pani misia usiadła naprzeciw mnie w przedziale zdejmując wierzchnie okrycie i podsuwając do przeczytania srebrny napis na podkoszulku kryjącym jakby wodne łóżko falujące dla - New Love.
Ciekawe czy będzie jeszcze jakiś znak? Bomyślałem tak nastawiony już na tory przedmiłosnego podniecenia. Będzie i to w niebycie się okazało gdy sięgnąłem do plecaka po książkę zaproponowaną mi przez domową wypożyczalnię książek jednorazowych. Aleksandra Marynina "Śmierć i trochę miłości". O w mordę! Prosto w twarz taka wróżba się pcha i pcha. Co za szlag, dokąd jadę, po co i co mnie prowadzi? Będzie z tego jakiś seks?
W książce sytuacja (trupy) rozwijała się powoli i nie natrafiłem na dalsze korespondujące z barwną intensywnością uczucia oczekiwane znaki drogowe. Zabujało mnie w majaki. Budziłem się i łapałem okiem za oknem zmian w otoczeniu. Nic. Tak w Poznaniu przerwałem sen by czytać napisy na zapyziałych peronach szukając wskazówki czy nadal jestem na szlaku. Może nr 3? Brak skojarzeń a oświadczenia w megafonach skromne były by nie pobudzić śpiących kolejarzy zapewne.
Oczekiwanie nie dawało mi spokojnie zasnąć i na ostatnim odcinku do Bydgoszczy wgapiałem się w niebo wypatrując neonowego napisu? Szukałem odpowiedniej gwiazdy o szczupłych ramionach? Wgapiałem w strużki wody na szybie lubiące się przecież układać w litery i strumyki wyrazów przy odrobinie dobrej wyobraźni patrzącego. Czekałem na kolejne potwierdzenie metapsychiczne.
Wjeżdżając na stację wraz z pociągiem nieco już wyblakły głód poczułem nienormalny o tej porze i z zadowoleniem wymieniłem skąpe i twarde złotówki na miękkie drożdżówki oraz herbatę ciepłą. Ciepłość uśpiła moją uwagę a czas popłynął szybciej. Wybiegając na peron w sprawie przesiadki zaskoczył mnie napis zupełnie świeży bo ociekający farbą i choć na stałe związany z kolejowym mieniem ja wiedziałem że to do mnie w ramach wróżby: fuck off.
epilog (bez związku)
Podróż powrotna ponura i skuteczna tylko częściowo a więc nie. Trasę zmieniono w ostatniej chwili by przypadek który miał nastąpić nie miał tego miejsca. Pociąg puszczono objazdem za Ozimkiem przez Przywary lub Przywory (odkąd instalują migotliwe tablice mam kłopot z zapamiętywaniem szczególnie płci) przez którą to wioskę lepką o tej porze przetarł się z trudem i przez krzaki. W tej jeździe po równej nie miał szans pobity przez szybkość maszyny wielokrotnie. W dodatku ekstra to przesunięcie czasowe i trzy krótkie drzemki spowodowały, że nie obudził się w porze obiadowej tylko na deser a słodkie bzy mdlą jak zażygałki szybko i skutecznie.
Gdy wróciłem po godzinie po moją czerwoną pierwszy raz w życiu torbę miejsce jej córki (siedziała naprzeciw na starym stoliku ale nie odegrała roli oprócz tej) zajmował krótko ostrzyżony goprowiec, młodsza wersja, uwaga - w czystoczerwonej kurtce przybrudzonej.
Wróżka śmiała się oczami a i ustami trochę. Teraz dostrzegłem, że ma na sobie czerwony fartuszek bez rękawów kamizelkę. Materia jej krzesła miała tegoż koloru kubraczek. Ileż tu czerwieni - zwróciłem uwagę obecnych werbalnie - na co pani wróżka zareagowała spostrzegawczością niezwykłą wskazując iż spod zielonej barwy mego płaszcza też czerwień magiczna się przebija. Zaznaczyła, że to żart.
Do autobusu jadącego przez ciemne góry (to ci dopiero ciemność) wsiadła w Karpaczu, może w Kowarach (reklama) kobietka. Zauważyłem bo usiadła niedaleko mnie i chwilę potem zdała z tego sprawę głośno przez telefon swojemu misiowi. Zazdrościłem jej bo mimo obfitych kształtów potrafiła tak się złożyć, podwinąć i podłożyć by kończyny znalazły się w całości na małym łożu dwóch foteli. I tyle.
Więcej zobaczyłem po przesiadce o północy we Wrocławiu do jadącego na północ pociągu. Ta pani misia usiadła naprzeciw mnie w przedziale zdejmując wierzchnie okrycie i podsuwając do przeczytania srebrny napis na podkoszulku kryjącym jakby wodne łóżko falujące dla - New Love.
Ciekawe czy będzie jeszcze jakiś znak? Bomyślałem tak nastawiony już na tory przedmiłosnego podniecenia. Będzie i to w niebycie się okazało gdy sięgnąłem do plecaka po książkę zaproponowaną mi przez domową wypożyczalnię książek jednorazowych. Aleksandra Marynina "Śmierć i trochę miłości". O w mordę! Prosto w twarz taka wróżba się pcha i pcha. Co za szlag, dokąd jadę, po co i co mnie prowadzi? Będzie z tego jakiś seks?
W książce sytuacja (trupy) rozwijała się powoli i nie natrafiłem na dalsze korespondujące z barwną intensywnością uczucia oczekiwane znaki drogowe. Zabujało mnie w majaki. Budziłem się i łapałem okiem za oknem zmian w otoczeniu. Nic. Tak w Poznaniu przerwałem sen by czytać napisy na zapyziałych peronach szukając wskazówki czy nadal jestem na szlaku. Może nr 3? Brak skojarzeń a oświadczenia w megafonach skromne były by nie pobudzić śpiących kolejarzy zapewne.
Oczekiwanie nie dawało mi spokojnie zasnąć i na ostatnim odcinku do Bydgoszczy wgapiałem się w niebo wypatrując neonowego napisu? Szukałem odpowiedniej gwiazdy o szczupłych ramionach? Wgapiałem w strużki wody na szybie lubiące się przecież układać w litery i strumyki wyrazów przy odrobinie dobrej wyobraźni patrzącego. Czekałem na kolejne potwierdzenie metapsychiczne.
Wjeżdżając na stację wraz z pociągiem nieco już wyblakły głód poczułem nienormalny o tej porze i z zadowoleniem wymieniłem skąpe i twarde złotówki na miękkie drożdżówki oraz herbatę ciepłą. Ciepłość uśpiła moją uwagę a czas popłynął szybciej. Wybiegając na peron w sprawie przesiadki zaskoczył mnie napis zupełnie świeży bo ociekający farbą i choć na stałe związany z kolejowym mieniem ja wiedziałem że to do mnie w ramach wróżby: fuck off.
epilog (bez związku)
Podróż powrotna ponura i skuteczna tylko częściowo a więc nie. Trasę zmieniono w ostatniej chwili by przypadek który miał nastąpić nie miał tego miejsca. Pociąg puszczono objazdem za Ozimkiem przez Przywary lub Przywory (odkąd instalują migotliwe tablice mam kłopot z zapamiętywaniem szczególnie płci) przez którą to wioskę lepką o tej porze przetarł się z trudem i przez krzaki. W tej jeździe po równej nie miał szans pobity przez szybkość maszyny wielokrotnie. W dodatku ekstra to przesunięcie czasowe i trzy krótkie drzemki spowodowały, że nie obudził się w porze obiadowej tylko na deser a słodkie bzy mdlą jak zażygałki szybko i skutecznie.