Roland Topor

bez komentarzy, sprawdź czy nie ma takiego tematu
willy_the_lost
Posty: 817
Rejestracja: 2006-10-13, 13:44
Kontakt:

Roland Topor

Post autor: willy_the_lost »

Cztery ró¿e dla Lucienne
(fragmenty)


WYPADEK

Chrystus zdecydowanym krokiem wst±pi³ na wody jeziora Genezaret. Aposto³owie, wci±¿ jeszcze z niedowierzaniem, obserwowali stopy Pana. Jezus szed³ po wodzie! Nie zanurza³ siê ani na milimetr! Z oczyma wzniesionymi ku niebu, zdawa³ siê nie pamiêtaæ, gdzie siê znajduje.
Krzyk wyrwa³ siê z piersi aposto³ów. Za pó¼no. Jezus nie zauwa¿y³ skórki od banana. W czasie krótszym, ni¿ mo¿na to sobie wyobraziæ, po¶lizgn±³ siê i roztrzaska³ czaszkê o grzbiet fali.




CIUPCIAC KR?“LOWÂ?

Pewnego razu by³ sobie ch³opczyk, który gdy rodzice pytali, kim zostanie, jak doro¶nie, odpowiada³ nieodmiennie:
— Jak bêdê du¿y, pociupciam królow±.
Nietrudno sobie wyobraziæ zmieszanie rodziców wobec zwariowanego pomys³u, który z braku królowej by³ tym bardziej szaleñczy. Ojciec i matka trawili cale godziny, przemawiaj±c latoro¶li do rozumu. B³agali jedynaka, by znalaz³ sobie inne zajêcie, ale on, uparty jak osio³, pozosta³ g³uchy na pro¶by i gro¼by.
Kacper, tak bowiem zwa³ siê opêtany, rós³, ko³ysany szaleñstwem, nie przejmuj±c siê obawami najbli¿szych. Poszed³ do podstawówki, potem do liceum. By³ uczniem przeciêtnym, nauka przychodzi³a mu bez wiêkszego wysi³ku. Pewnego dnia szkolny psycholog wezwa³ rodziców Kacpra...
Najpierw kilka razy chrz±kn±³ i mrukn±³ ¿a³o¶nie „Hmmm...”, a potem wypali³:
— Zapewne pañstwo wiedz±, ¿e zajmujê siê badaniem dzieci pod k±tem ich przydatno¶ci do poszczególnych zawodów. Otó¿, i to jest w³a¶nie powód naszej rozmowy, przypadek Kacpra jest zupe³nie wyj±tkowy. W rzeczy samej ch³opiec nie nadaje siê do niczego...
— Ale¿ to dobry uczeñ — zaprotestowa³a matka — on...
Psycholog uspokoi³ j± gestem d³oni.
— Niech mi pan pozwoli skoñczyæ. Otó¿ nie jest zdolny do niczego, prócz...
— Prócz?
— Prócz ciupciania królowej. Wiem, ¿e to siê mo¿e wydaæ bezsensowne, ale tak jest. S±dzê, ¿e najlepiej nie sprzeciwiaæ siê powo³aniu. A nu¿ sam zrezygnuje?
— O, nie, panie psychologu, nie zrezygnuje. Ju¿ od ma³ego nie chcia³ o niczym innym s³yszeæ.
— No, skoro tak...
Rodzice Kacpra wrócili do domu zasmuceni.
Kacper wyrós³ na dorodnego m³odzieñca, ani zbyt ³adnego, ani specjalnie m±drego, ale sympatycznego i pe³nego energii. Pozdawa³ nie najgorzej koñcowe egzaminy, a potem oznajmi³, ¿e wyrusza w ¶wiat.
Matka zala³a siê ³zami.
— Pójdziesz szukaæ królowej, moje maleñstwo, i narazisz siê na tysi±ce niebezpieczeñstw!
Ojciec, trze¼wiej my¶l±cy, poprzesta³ na westchnieniu.
— No dobrze, skoro taka twoja wola. Ale nie ³ud¼ siê zbytnio. Nie ka¿dy, kto zechce, mo¿e ciupciaæ królow±.
Maszerowa³ d³ugo, bardzo d³ugo. Zdar³ stopy do krwi, ale wreszcie dotar³ do jedynego królestwa, jakie jeszcze pozosta³o.
Od razu uda³ siê do królowej.
— Czego pan sobie ¿yczy? — spyta³a.
— Chcê pani± ciupciaæ.
Królowa nic nie odpowiedzia³a, ale Kacper zauwa¿y³, ¿e pomys³ przypad³ jej do gustu. Podszed³ wiêc i po³o¿y³ rêkê na jej lewej piersi. Królowa u¶miechnê³a siê i kaza³a damom dworu wyj¶æ. Kiedy zostali sami, wsta³a i podesz³a do innego, szerszego tronu. Zachêci³a Kacpra, by przy niej usiad³. Oczywi¶cie, nie dal siê prosiæ.
Spróbowa³ j± obj±æ w talii, ale cmoknê³a cicho.
— Nie od razu — szepnê³a.
— Dlaczego?
— Je¿eli pójdzie panu zbyt ³atwo, bêdzie pan rozczarowany — odpar³a, czerwieni±c siê.
— Ach, ty ma³a figlarko, o mnie siê nie martw!
Przyci±gn±³ jej g³owê i poca³owa³ w usta. Jêzykiem pie¶ci³ podniebienie. Kiedy siê od niej oderwa³, królowa lekko dysza³a.
— Niech mi pan pozwoli zebraæ my¶li...
— To niepotrzebne, nie, naprawdê niepotrzebne.
Zadar³ sukniê z ciê¿kiego brokatu. Królowa mia³a ³adne, kszta³tne nogi, których urodê podkre¶la³y b³êkitne jedwabne poñczochy Odpi±³ podwi±zki i d³oni± pie¶ci³ wewnêtrzn± stronê ud. Próbowa³a wprawdzie zewrzeæ kolana, lecz rêka Kacpra by³a miêdzy udami i powoli wêdrowa³a w górê. Opór s³ab³ zreszt±, w miarê jak siê przesuwa³a. Wkrótce dwie d³onie mog³y siê zmie¶ciæ bez trudu w szparze tu¿ pod czubkiem majteczek. Kacper nie omieszka³ z tego skorzystaæ.
Teraz królowa siê niecierpliwi³a. Dysza³a jak spaniel. Chc±c ³atwiej ¶ci±gn±æ figi, opar³a siê o porêcz i unios³a na tronie.
— Niech mi pani si±dzie na kolanach — zaproponowa³ Kacper.
Mia³ ju¿ rozpiête spodnie.
Królowa us³ucha³a. Kacper chwyci³ j± w talii, lekko uniós³ i posadzi³ wy¿ej. Królowa wierci³a siê i toczy³a bia³kami wyba³uszonych oczu. Gdy po kilku bezowocnych próbach uda³o mu siê wreszcie trafiæ w odpowiednie miejsce, zadr¿a³a gwa³townie.
Rzêzi³a.
— Popie¶æ mi piersi, d³ugo, mój skarbie, moje bere³ko!
A potem:
— Jak ci na imiê?
— Kacper.
— A mnie... Wysoko¶æ. Och!
Królowa przechyli³a siê w ty³ i zaczê³a siê ¶liniæ. Omal nie spad³a na pod³ogê, ale szczê¶liwie zdo³a³ j± pochwyciæ.
Pó¼niej, zapinaj±c ubranie, królowa spyta³a g³osem pe³nym nadziei:
— Co teraz z nami bêdzie?
— Nic. Wracam do domu. Nied³ugo znów przyjdê. Kocham pani±.
Królowa z gorycz± potrz±snê³a g³ow±.
— Wszyscy¶cie tacy sami. Jak tylko dostaniecie to, czego¶cie chcieli, nic was nie zatrzyma.
Westchnê³a.
— Tak, ka¿dy ma ochotê ciupciaæ królow±, ale nikt nie chce jej po¶lubiæ.




WSTR?ŠTNY CHARAKTER

Delmer nie by³ z³ym facetem. Mimo ¿e wykonywa³ zawód w³amywacza, zachowa³ pewne poczucie moralno¶ci. Najlepszy dowód, ¿e zaczeka³, a¿ min± ¶wiêta, aby w³amaæ siê do Gogsonów. Nie chcia³ im psuæ przyjemnych dni. Tak wiêc w nocy drugiego stycznia dosta³ siê do ogrodu otaczaj±cego willê. W prawym rêku trzyma³ doskona³y szkic terenu, na plecach mia³ torbê z narzêdziami. By³o oko³o trzeciej nad ranem, wielkie domostwo zalega³a cisza. Jeden tylko szczegó³ niepokoi³ Delmera: pies. Z my¶l± o nim zaopatrzy³ siê w kawa³ki zatrutego miêsa i teraz zbli¿a³ siê ostro¿nie do budy. Tu¿ nad wej¶ciem tabliczka, niczym wizytówka, oznajmia³a: „Uwaga! Z³y pies”. Delmera przeszed³ dreszcz. Zawsze bal siê psów. Westchn±³ z ulg±, stwierdziwszy, ¿e psa nie ma, a buda jest pusta. Z lekkim sercem zbli¿y³ siê do domu. Wyci±³ diamentem szybê, otworzy³ okno od wewn±trz, wdrapa³ siê do ¶rodka i przyst±pi³ do pracy.
Zgarnia³ wszystkie mniejsze przedmioty o warto¶ci przekraczaj±cej cenê kilograma jab³ek. Metodycznie uk³ada³ je w szybko pêczniej±cej torbie.
W nastêpnym pokoju znalaz³ trupy.
Nie spostrzeg³ ich zrazu, lecz gdy ¶wiat³o latarki pad³o na okropn± rze¼niê, ¿o³±dek podszed³ mu do gard³a. Okaleczone cia³a p³ywa³y we krwi niczym befsztyki w sosie.
„Trzeba wiaæ i to szybko!” pomy¶la³ Delmer.
Nie zd±¿y³. Pies, który by³ NAPRAWD?Š BARDZO ZÂ?Y, powali³ go ciosem siekiery.




BILET POWROTNY

Stali¶my wszyscy na pok³adzie i wypatrywali¶my na horyzoncie Statuy Wolno¶ci. Mieli¶my wra¿enie, ¿e transatlantyk p³ynie z coraz wiêksz± trudno¶ci±. Co siê dzieje? Kapitan marszczy³ czo³o i by³ chyba równie zdezorientowany jak my. Statek niemal stal w miejscu, choæ kot³y pracowa³y pe³n± par±.
Z ust pasa¿erów wyrwa³ siê nagle radosny okrzyk, a zaraz potem nast±pi³ jêk rozczarowania. Ujrzeli¶my s³ynn± statuê, rysuj±c± siê na tle b³êkitnego nieba, trwa³o to jednak u³amek sekundy. Teraz bowiem statek nie tylko nie p³yn±³ naprzód, ale wrêcz siê cofa³!
Kapitan przyparty do muru przyzna³, ¿e nic z tego nie rozumie.
Wtedy us³yszeli¶my silny glos, dobiegaj±cy z rufy:
— Chod¼cie tu wszyscy, wyt³umaczê wam, co siê dzieje!
Pobiegli¶my.
Jaki¶ mê¿czyzna z wielkim no¿em w rêku czeka³ oparty o burtê. — Nie bójcie siê! Wyja¶niê wam ca³± zagadkê! Statek nie mo¿e p³yn±æ dalej, bo jest przycumowany! A cumê za³o¿y³em ja sam. Spójrzcie!
Ostrzem no¿a wskaza³ potê¿n± gumê. Jeden jej koniec by³ mocno przywi±zany do relingu, a drugi gin±³ w oceanie.
Mê¿czyzna za¶mia³ siê histerycznie.
— Zanim statek wyp³yn±³, przymocowa³em koniec gumy do nabrze¿a w Hawrze. A teraz, kiedy jest napiêta do ostateczno¶ci, przetnê j±. Czy wiecie, co siê stanie?
— Nie! — odrzekli¶my chórem.
— No wiêc, moja ¿ona, z któr± umówi³em siê w Tobolsku na g³ównym placu przy fontannie, zostanie zabita z odleg³o¶ci dwunastu tysiêcy kilometrów uderzeniem tej ¶mierciono¶nej gumy!
Okrzyk zgrozy wyrwa³ nam siê z piersi. Szaleniec jednym ruchem wprowadzi³ s³owo w czyn. Guma z g³o¶nym gwizdem zniknê³a pod wod±. Uwolniony nagle statek wzniós³ siê z olbrzymi± prêdko¶ci± ponad fale.
Powietrzna podró¿ zakoñczy³a siê szczê¶liwie. Wyl±dowali¶my miêkko w Los Angeles, gdzie jaka¶ fabryka materacy uratowa³a nam ¿ycie.
Nie trzeba dodawaæ, ¿e morderca pobêdzie jeszcze d³u¿szy czas w wiêzieniu San Quentin, dok±d nikt z nas nie posy³a mu paczek.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości