''Słowa moc mieć mogą zaistnienia''
: 2007-09-29, 21:41
Pamiętam, że w dzieciństwie rzadko pozwalano mi wychodzić na podwórko i bawić się z dziećmi. Często obserwowałam je przez okno i mówiłam:
- Wszystkie dzieci są na spacer.
Nie zapamiętałam jednak tego zdania. Przypomniano mi je wiele lat później jako przykład rozkosznie niegramatycznej wypowiedzi z dzieciństwa. Domyślam się, że byłam zwykle zabierana, a może należałoby powiedzieć: wyprowadzana, na spacer, skoro biegające po podwórku dzieci były w moim ówczesnym języku "na spacerze".
Zapamiętałam jeden z takich spacerów. Miałam wtedy cztery, a może pięć lat. Babcia właśnie ogłosiła, że idziemy na spacer. Ubrana już do wyjścia pobiegłam szybko do pokoju i wzięłam pluszowego misia.
Nie lubiłam bawić się lalkami. Ich niezmiennie uśmiechnięte, maskowate twarze odrażały mnie. Któregoś razu złapałam lalkę za nogi i tak długo z pasją uderzałam jej plastikowym pyskiem o podłogę, aż został zniszczony.
Wróćmy do pamiętnego spaceru. Znów jestem w przedpokoju tuląc misia. Babcia popatrzyła i powiedziała z powagą:
- Obiecaj, że sama będziesz go niosła.
Obiecałam natychmiast, bez wahania, misio był przecież kochany.
Jesteśmy na spacerze, idziemy znajomą drogą przez las i dochodzimy do górki, z której bardzo lubię zbiegać. Cieszy mnie zawsze i trochę przestrasza, kiedy samo się tak dzieje, że biegnę coraz szybciej i szybciej. To mimowolne nabieranie rozpędu wydaje mi się czymś tajemniczym. Lubię je przeżywać za każdym razem od nowa. Aby utrzymać równowagę i nie przewrócić się muszę mieć jednak wolne ręce.
- Potrzymaj misia - proszę babcię i już go jej podaję, myśląc o tym, co będę robić za chwilę. Babcia nie wyciąga jednak ręki, aby wziąć ode mnie ulubioną zabawkę. Mówi spokojnie i powoli:
- Przecież obiecałaś, że będziesz go sama niosła.
To jest prawda, obiecałam. Jeszcze w domu, przed spacerem. Wygląda na to, że skazałam wtedy sama siebie własnymi słowami na to, co teraz powinnam zrobić. Moje słowa dogoniły mnie. Oto są i nakazują, a babcia tryumfuje, bo przecież ona musiała podejrzewać już w domu, że będzie miała okazję, aby nauczyć mnie dotrzymywania słowa.
Tuląc misia jedną ręką zaczynam zbiegać z górki, dość wolno, w napięciu, boję się przewrócić. Smutno mi. Miś jest jednocześnie kochany i niekochany. Cały czas muszę przyhamowywać. Zniknęły wszystkie wrażenia, jakie zwykle towarzyszyły swobodnemu rozpędzaniu się.
Potem idziemy dalej, ale już nie lubię tego spaceru i nie rozumiem dlaczego.
- Wszystkie dzieci są na spacer.
Nie zapamiętałam jednak tego zdania. Przypomniano mi je wiele lat później jako przykład rozkosznie niegramatycznej wypowiedzi z dzieciństwa. Domyślam się, że byłam zwykle zabierana, a może należałoby powiedzieć: wyprowadzana, na spacer, skoro biegające po podwórku dzieci były w moim ówczesnym języku "na spacerze".
Zapamiętałam jeden z takich spacerów. Miałam wtedy cztery, a może pięć lat. Babcia właśnie ogłosiła, że idziemy na spacer. Ubrana już do wyjścia pobiegłam szybko do pokoju i wzięłam pluszowego misia.
Nie lubiłam bawić się lalkami. Ich niezmiennie uśmiechnięte, maskowate twarze odrażały mnie. Któregoś razu złapałam lalkę za nogi i tak długo z pasją uderzałam jej plastikowym pyskiem o podłogę, aż został zniszczony.
Wróćmy do pamiętnego spaceru. Znów jestem w przedpokoju tuląc misia. Babcia popatrzyła i powiedziała z powagą:
- Obiecaj, że sama będziesz go niosła.
Obiecałam natychmiast, bez wahania, misio był przecież kochany.
Jesteśmy na spacerze, idziemy znajomą drogą przez las i dochodzimy do górki, z której bardzo lubię zbiegać. Cieszy mnie zawsze i trochę przestrasza, kiedy samo się tak dzieje, że biegnę coraz szybciej i szybciej. To mimowolne nabieranie rozpędu wydaje mi się czymś tajemniczym. Lubię je przeżywać za każdym razem od nowa. Aby utrzymać równowagę i nie przewrócić się muszę mieć jednak wolne ręce.
- Potrzymaj misia - proszę babcię i już go jej podaję, myśląc o tym, co będę robić za chwilę. Babcia nie wyciąga jednak ręki, aby wziąć ode mnie ulubioną zabawkę. Mówi spokojnie i powoli:
- Przecież obiecałaś, że będziesz go sama niosła.
To jest prawda, obiecałam. Jeszcze w domu, przed spacerem. Wygląda na to, że skazałam wtedy sama siebie własnymi słowami na to, co teraz powinnam zrobić. Moje słowa dogoniły mnie. Oto są i nakazują, a babcia tryumfuje, bo przecież ona musiała podejrzewać już w domu, że będzie miała okazję, aby nauczyć mnie dotrzymywania słowa.
Tuląc misia jedną ręką zaczynam zbiegać z górki, dość wolno, w napięciu, boję się przewrócić. Smutno mi. Miś jest jednocześnie kochany i niekochany. Cały czas muszę przyhamowywać. Zniknęły wszystkie wrażenia, jakie zwykle towarzyszyły swobodnemu rozpędzaniu się.
Potem idziemy dalej, ale już nie lubię tego spaceru i nie rozumiem dlaczego.