[center]"W poszukiwaniu światłocienia"
przybliżenie
do spoglądania przez ramię
używam starych okularów
w przestrzeń na wprost oczu
zajrzę przez okular mikroskopu
patrząc w oczy
obdarzył mnie pan dalekowzrocznością
zniekształcił w zamian pole widzenia
rzucając wiązki światła na oślep
zdolność akomodacji
zapodziałam sama
po omacku szukając
światłocienia
po ludzku
"człowiek człowiekowi wilkiem...chyłkiem..."
prostuję tors twarz zwracam
wyciągam dłonie
naprzód ciepłym oddechem
chowam pazury
kot mruczy zaklęcia
wilki do lasu
wilki do głuszy
chyłkiem milczkiem
na dziś na jutro
na niedobry czas
niech ciepło szepce do człowieka
czas wymyka się obrazem
gonionej sarny
"człowiek człowiekowi..."
wciąż i wciąż odkrywam
uwierzyłam w szybowanie ponad kurantem
i historie never ending
w oddawanie kromki chleba w dwójnasób
handel wymienny uśmiechami
i jeszcze w wątpliwość znaków
grawerowanych na wodzie nie do zdarcia
wciąż szukam rzeźby na dłoni i grafitti
w tęczówce człowieka w barwie głosu
prognozy płyną w eterze
do trzech żywiołów i siedmiu barw
do esencji i procentów
dodałaś owocowy smak
w wytrawnym gatunku
zerknęłaś do albumu
na szybie odbity portret
wodzisz wzrokiem po dywanie
niedopite resztki wina
weszły w krew
jutro burza ze słońcem na przemian
i przejdą gościnnie deszcze
eteryczny krótki komunikat
jesteś tu jeszcze jesteś
skąd przybywamy kim jesteśmy dokąd idziemy
przyszliśmy
z chęci wydłużenia nici
macierzyńskich pragnień
małym śladem w kodzie gatunku
by kochać kochać kochać
łańcuch dłoni okrąży myśli
materia świadomie zaszumi
twarze w galerii popłyną zamętem
naprzód do jutra
pęd i przystanek
czujesz ten zapach
w istocie?
kawoszka
Na spoczniku schodów
pomiędzy piętrami
stanąć i odsapnąć chwilę.
Pomyśleć, albo nie myśleć.
Rozsypane ziarenka grochu,
co wypadły
niepostrzeżenie z siatki
pozbierać po kolei.
Uśmiechnąć się do siebie,
albo się nie uśmiechać.
Uciszyć szum myśli.
Odsapnąć i podreptać
własnym rytmem
na kolejne piętra.
Tam, na samej górze
coś jest
- czuję zapach świeżo parzonej kawy.
Wiersze lubią zapach schabowego
W kuchennym świecie między nitkami makaronu
wiersze się podkradają
zaglądają w kipiel ziemniaków
podpatrują rumieńce na schabowych
podpowiadają niedokładne rymy
odurzone zapachem potrawy
Jakaś górna myśl właśnie próbuje w duecie
pounosić się z parą z rondla
Szatkownicy wtóruje podział na strofy
Nagła refleksja zakipiała wraz z mlekiem
niedopilnowanym
Dwa dania gotowe i surówka
wiersz na deser
bzdety zdeklarowane
nie chcę żuć syntetycznej karmy
uwielbiam kiedy szaleją ślinianki
zachwycone zapachem
nie lubię dookreślonej stosowności
wolę jak spódnica frywolnie
łaskocze nogi
wzdragam się przed konwenansem
większościowosłusznym
buzia w ciup i ręce wzdłuż ciała
macham paluchem w bucie
zamiast stąpać pewnie
pobiegnę wężykiem
jak upojony szarak
po trywialnej kwiecistości
chcę wyprawiać akrobatyczne łamańce
z nonszalancją zbuntowanego małolata
z piątką plus jeden małe tet a tet
najpierw intrygujący szelest
muśnie ucho
słodkim bukietem dźwięków
potem niech się roztoczy
duszący zapach lata
nutą parnej aury
zachłannie otwarte oczy
złowią chustę
jedwabistej tęczy
rozsmakują się usta
miąższem owocu
dojrzałego słońcem
badawcze opuszki
zatoczą kręgi po fakturze
niespiesznie i dokładnie
a do pięciu dołączy ten szósty
pierwotny w swojej zagadce
pod rygorem wolności wyboru
dostała swobodę wyboru
słodycz jabłka albo
słońce nad ogrodem
złoto zawieszone wysoko
owoc na wyciągnięcie dłoni
on wielkodusznie pozwolił
bezradnym gestem ramion
wybrała pachnącą opcję
ciężkie chmury nad sadem
i pospieszne pulsowanie
mając jej przyzwolenie
skosztował
chłodnego wiatru
suchego żaru
łzy wezbrały deszczem
poszli (nie)nasyceni
szukać dotyku słońca
na plecach balast
darowanej alternatywy
Bez zadziwienia
Dlaczego pan się dziwi, że fal nie sposób zatrzymać?
Pan nie przyjmuje, że wiry należy mijać.
Jak można nie uznawać, że z czasem pęka tama...
Â?ycie ma określony klimat zależny niezmiennie od zmiennych
Nie da się głośno deklamować naszkicowanych liści.
Ważne, by na wydechu ogarniać wszystko i wszystkich.
zapowietrzona ballada
zgrzyta w bezruchu
karuzela z madonnami
kto nie smaruje nie jedzie
zadarły kiecki i nosy obrażone
na biel bez adresu
na opasłe zera
karuzelę rdza zżera
chciały poruszyć
mocą spojrzenia madonny
a tylko pustka głucha
w podrasowanych brykach
tam nic nie zgrzyta
tam po maśle
w maśle pączki
do nieba złożyły rączki
przysiadły na kamieniach
gdzie świerzop i chruśniak
karuzelę wiatr huśta
zaczerpnę łyżeczką
bez przymusu z własnej woli
idiotyzm szklanki pustej w połowie
z pełnej obawa czerpania
pragnienie rośnie
z każdym łykiem lęku
przed bliskością kruchego dna
bez zerkania przez szkło
na drugą stronę
widoków i horyzontu
remanent piegów w nieładzie
znajomych i policzalnych
dotknę napełnionego do połowy szkła
lub posłucham arii okruchów
na szczęście
nabierając kształtu
akademie do kończenia,
wpis, że zaliczono temat.
niezliczone drogi kręte,
pejzaż płynny jak poemat.
szereg ocen nie pościna
rzeźkich westchnień o poranku
niestatecznie odmierzanych
w odczynnikach i kagankach
życie warte zaświadczenia
o cezurze rytmów serca,
pragmatycznie niepraktyczne,
w amfiladach nie do przejścia.
dyplom, wpis, pieczątka, nota
gdzieś w hierarchiach głów się zwieńcza.
każdy połamany szczebel
obił plecy, coś tam spiętrzał.
aby umieć stawiać pewnie
kroki i łba niie nadstawiać
trzeba wywieść dziwne wnioski,
radzić sobie nieporadnie.
budzić strachy z ich senności,
asy trefne mieć w rękawie.
jak nauczą cię tak kroczysz
choć kulawo, lecz ciekawie...
[/center]
elutka
Moderator: Wojciech Graca
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość