muzyka kuchni
muzyka kuchni
kiedy przychodze do pracy, chef z regoly przyrzadza herbate. w kuchni panuje cisza. witamy sie i angielskim zwyczajem pytamy kazdego jak sie miewa. kazdy sie miewa tak samo. kazdy sie nie wyspal. i kazdy mowi, ze wspaniale sie miewa.
budzimy sie w ciszy. ogarniajac mala kuchnie wzrokiem. czesto przeklinam pod nosem na poranna przesylke z warzywami ktora lezy przy drzwiach wejsciowych i czeka az sie z nia uporam. pijac herbate spogladam na liste zadan i mysle jak dlugo mi to zajmie, jak rozplanuje sobie czas, co zrobie tuz po przebraniu sie w biala koszule kucharska i czarne spodnie, a co zrobie pozniej, byc moze nawet po poludniu...
po herbacie przebieramy sie wszyscy w uniformy. biale koszule z okraglymi czarnymi guziczkami, biale niemal jak snieg. ja nosze czarne spodnie kucharskie ale wiekszosc kucharzy nosi niebieskie spodnie w kratke, nieco przypominajace wdzianko klowna. nie lubie ich. wszyscy mamy takie same fartuchy, granatowe z podluznymi paskami. jedni nie nosza czapki, inni nosza.
cicha kuchnia przypomina nieco najbardziej ruchliwe ulice miast o 4 nad ranem - nienaturalnie spokojne. jakby wbrew naturze. i wszystko zmienia sie w przeciagu kilku chwil... nad palnikami wlaczamy podluzny i olbrzymi pochlaniacz powietrza ktory bez przerwy lub z mala przerwa jednostajnie buczy do poznego wieczora. bez niego umarlibysmy z przegotownia. nawet do jedzenia bysmy sie nie nadali - pozbawieni krwistosci.
kiedy na zapleczu mecze sie z przesylka warzyw, porzadkuje je, wkladam do pojemnikow, oznaczam daty wg dni w ktorych byly dostarczone i umieszczam w lodowkach wedlug porzadku, tak bym w chwili kuchennego szalu z zamknietymi oczami wiedzial, gdzie jest papryka, gdzie koperek, gdzie cokolwiek co tylko moze sie przydac... w tym czasie kuchnia zaczyna spiewac. garnki obijaja sie o siebie w zlewie... slychac noz uderzajacy w deske, miksery, radio albo jakis daft punk grany z ipoda i kucharska gawede.. o wszystkim.
trudno opisac jak malo kucharze maja przed soba tajemnic. jak pracujac szybko poznaja sie jeszcze szybciej... to jedna z niepoznanych wam wszystkim zagadek kuchni. jej ludzie.
mnie osobiscie najbardziej podoba sie dzwiek ktory wydaja nieco mokre warzywa wrzucone na rozgrzana patelnie... to syczenie, szelest i nieoczekiwane eksplozje oleju... tak, olej to chyba najladniej brzmiacy instrument kuchenny.
w czasie serwisu muzyka znowu zmienia sie dynamicznie... teraz slychac juz tylko ten moj olej, stukanie garnkow o zelazo palnikow, trzaskanie drzwiczkami do pieca i obijanie sie o siebie talerzy. kucharze koncza rozmowy w polowie, nie zaczynaja nowych i pytaja juz tylko jak dlugo, jak dlugo, jak dlugo.. tak by caly stolik mogl zawsze dostac wszystkie dania dokladnie w tym samym czasie. by wszystko sie zgralo i polaczylo w nasze male obrazy na talerzach, smaczne i praktyczne, piekne i o czym wie nie kazdy zjadacz... wypelnione po brzegi nasza miloscia.
przez dwie godziny w ponad 30 stopniach ciepla slychac tylko: jak dlugo to lub tamto. to lub tamto za 5 min, albo za 8. polecenia wydaje szef kuchni, Murray, lub ja kiedy szef kuchni ma wolne. dyrygujemy we dwoje ta mala orkiestra. wyznaczamy chwile kiedy garnek uderzyc ma o palnik lub warzywa z odrobina wody rozsyczec i rozstrzaskac sie w goracym oleju patelni albo woku.
lubie tak myslec o kuchni. jak o mojej orkiestrze... o mojej muzyce... przeciez zamowienia z kazdego kolejnego stolika to jak tytuly piosenek. np osso bucco, pol krwisty stek z poledwicy i ryba seabass, smarzona na patelni. dostaje zamowienie. przygladam sie zamowieniom z innych stolikow i zaczynam dyrygowac. osso buco zabiera ok 10 min, sweed mash i swiss chard ktore ida razem z osso buco 3 i 2 min. ziemniaki saute 5 min - razem z ryba, bok choi ok 4. sosy wszystkie podobnie, ok 3 min do podgrzania. stek zajmie mniej wiecej 5 min na grillu i kolejne 5 bedzie odpoczywal. z stekiem ida razem dauphinoise ktore zajmuje z 12 min, w zaleznosci od grubosci. i warzywa ktore zajmuja 6 min, albo 7. i ten jeden kucharz musi dograc to tak by wszystko wyszlo razem. a potraw nie jest 3, jest ich moze 50 a moze 70 w przeciagu 2 godzin... i nikt nie chce czekac na swoja dluzej niz 20 - 25 min. dlatego trzeba czesto grac szybciej niz jimmy hendrix.
po 2 godzinach tego szalenstwa pozostaje pakowac instrumenty, ostatnie nuty wydobywa z siebie zlew. kucharze czyszcza blaty, pakuja sosy i przygotowane jedzenie do plastikowych pojemnikow. lubie wtedy oslonic kuchnie cisza... popadam w melancholie. zdarza mi sie czesto wylaczyc po serwisie kazde urzadzenie, szczegolnie najbardziej chalasliwy pochlaniacz powietrza... i cisza ktora rozlewa sie po takiej kuchni jest magiczna. slychac nagle najbardziej delikatne dzwieki. najsubtelniejsze stukania noza, talerzy i nawet szuranie kucharskich botow po matowej posadzce. wlaczam wtedy jeden z tych minimalistycznych i sentymentalnych utworow satiego... albo elvisa. popadam w nirvane. nie wiem czy kucharze rozumieja ta moja rozrywke. nie wiem czy nie irytuje ich to, ze bez pochlaniacza kuchnia zamienia sie w pieklo w 10 min... nie oponuja. usmiechaja sie tylko...
ja tez sie usmiecham.
budzimy sie w ciszy. ogarniajac mala kuchnie wzrokiem. czesto przeklinam pod nosem na poranna przesylke z warzywami ktora lezy przy drzwiach wejsciowych i czeka az sie z nia uporam. pijac herbate spogladam na liste zadan i mysle jak dlugo mi to zajmie, jak rozplanuje sobie czas, co zrobie tuz po przebraniu sie w biala koszule kucharska i czarne spodnie, a co zrobie pozniej, byc moze nawet po poludniu...
po herbacie przebieramy sie wszyscy w uniformy. biale koszule z okraglymi czarnymi guziczkami, biale niemal jak snieg. ja nosze czarne spodnie kucharskie ale wiekszosc kucharzy nosi niebieskie spodnie w kratke, nieco przypominajace wdzianko klowna. nie lubie ich. wszyscy mamy takie same fartuchy, granatowe z podluznymi paskami. jedni nie nosza czapki, inni nosza.
cicha kuchnia przypomina nieco najbardziej ruchliwe ulice miast o 4 nad ranem - nienaturalnie spokojne. jakby wbrew naturze. i wszystko zmienia sie w przeciagu kilku chwil... nad palnikami wlaczamy podluzny i olbrzymi pochlaniacz powietrza ktory bez przerwy lub z mala przerwa jednostajnie buczy do poznego wieczora. bez niego umarlibysmy z przegotownia. nawet do jedzenia bysmy sie nie nadali - pozbawieni krwistosci.
kiedy na zapleczu mecze sie z przesylka warzyw, porzadkuje je, wkladam do pojemnikow, oznaczam daty wg dni w ktorych byly dostarczone i umieszczam w lodowkach wedlug porzadku, tak bym w chwili kuchennego szalu z zamknietymi oczami wiedzial, gdzie jest papryka, gdzie koperek, gdzie cokolwiek co tylko moze sie przydac... w tym czasie kuchnia zaczyna spiewac. garnki obijaja sie o siebie w zlewie... slychac noz uderzajacy w deske, miksery, radio albo jakis daft punk grany z ipoda i kucharska gawede.. o wszystkim.
trudno opisac jak malo kucharze maja przed soba tajemnic. jak pracujac szybko poznaja sie jeszcze szybciej... to jedna z niepoznanych wam wszystkim zagadek kuchni. jej ludzie.
mnie osobiscie najbardziej podoba sie dzwiek ktory wydaja nieco mokre warzywa wrzucone na rozgrzana patelnie... to syczenie, szelest i nieoczekiwane eksplozje oleju... tak, olej to chyba najladniej brzmiacy instrument kuchenny.
w czasie serwisu muzyka znowu zmienia sie dynamicznie... teraz slychac juz tylko ten moj olej, stukanie garnkow o zelazo palnikow, trzaskanie drzwiczkami do pieca i obijanie sie o siebie talerzy. kucharze koncza rozmowy w polowie, nie zaczynaja nowych i pytaja juz tylko jak dlugo, jak dlugo, jak dlugo.. tak by caly stolik mogl zawsze dostac wszystkie dania dokladnie w tym samym czasie. by wszystko sie zgralo i polaczylo w nasze male obrazy na talerzach, smaczne i praktyczne, piekne i o czym wie nie kazdy zjadacz... wypelnione po brzegi nasza miloscia.
przez dwie godziny w ponad 30 stopniach ciepla slychac tylko: jak dlugo to lub tamto. to lub tamto za 5 min, albo za 8. polecenia wydaje szef kuchni, Murray, lub ja kiedy szef kuchni ma wolne. dyrygujemy we dwoje ta mala orkiestra. wyznaczamy chwile kiedy garnek uderzyc ma o palnik lub warzywa z odrobina wody rozsyczec i rozstrzaskac sie w goracym oleju patelni albo woku.
lubie tak myslec o kuchni. jak o mojej orkiestrze... o mojej muzyce... przeciez zamowienia z kazdego kolejnego stolika to jak tytuly piosenek. np osso bucco, pol krwisty stek z poledwicy i ryba seabass, smarzona na patelni. dostaje zamowienie. przygladam sie zamowieniom z innych stolikow i zaczynam dyrygowac. osso buco zabiera ok 10 min, sweed mash i swiss chard ktore ida razem z osso buco 3 i 2 min. ziemniaki saute 5 min - razem z ryba, bok choi ok 4. sosy wszystkie podobnie, ok 3 min do podgrzania. stek zajmie mniej wiecej 5 min na grillu i kolejne 5 bedzie odpoczywal. z stekiem ida razem dauphinoise ktore zajmuje z 12 min, w zaleznosci od grubosci. i warzywa ktore zajmuja 6 min, albo 7. i ten jeden kucharz musi dograc to tak by wszystko wyszlo razem. a potraw nie jest 3, jest ich moze 50 a moze 70 w przeciagu 2 godzin... i nikt nie chce czekac na swoja dluzej niz 20 - 25 min. dlatego trzeba czesto grac szybciej niz jimmy hendrix.
po 2 godzinach tego szalenstwa pozostaje pakowac instrumenty, ostatnie nuty wydobywa z siebie zlew. kucharze czyszcza blaty, pakuja sosy i przygotowane jedzenie do plastikowych pojemnikow. lubie wtedy oslonic kuchnie cisza... popadam w melancholie. zdarza mi sie czesto wylaczyc po serwisie kazde urzadzenie, szczegolnie najbardziej chalasliwy pochlaniacz powietrza... i cisza ktora rozlewa sie po takiej kuchni jest magiczna. slychac nagle najbardziej delikatne dzwieki. najsubtelniejsze stukania noza, talerzy i nawet szuranie kucharskich botow po matowej posadzce. wlaczam wtedy jeden z tych minimalistycznych i sentymentalnych utworow satiego... albo elvisa. popadam w nirvane. nie wiem czy kucharze rozumieja ta moja rozrywke. nie wiem czy nie irytuje ich to, ze bez pochlaniacza kuchnia zamienia sie w pieklo w 10 min... nie oponuja. usmiechaja sie tylko...
ja tez sie usmiecham.
Tekst swietny, jak wszystkie Twoje.
Tym razem przypomina mi sie mój stary wierszyk:
muzyka łagodzi obyczaje
na garnkach można grać i bez wprawy
rondlem wysokie C niskie na patelni
tarka do warzyw w tle mamrocze
namiastką grzechotek i tamburyna
najlepiej lubię perkusyjne wybijanie
the best jest kocioł do bigosu
a dla relaksu pogrywanie na szklankach
cito cito
non silent musae
na koniec chwytam za oręż
wcinam drugie danie
jutro koncert
dla wytrawnych smakoszy
Tym razem przypomina mi sie mój stary wierszyk:
muzyka łagodzi obyczaje
na garnkach można grać i bez wprawy
rondlem wysokie C niskie na patelni
tarka do warzyw w tle mamrocze
namiastką grzechotek i tamburyna
najlepiej lubię perkusyjne wybijanie
the best jest kocioł do bigosu
a dla relaksu pogrywanie na szklankach
cito cito
non silent musae
na koniec chwytam za oręż
wcinam drugie danie
jutro koncert
dla wytrawnych smakoszy
-
- Posty: 817
- Rejestracja: 2006-10-13, 13:44
- Kontakt:
trudno sie z willym nie zgodzić . irytowaly mnie Twoje ostatnie teksty. tu zwyczajnie , jakby z boku, opowiadasz o niezwyczajnej pasji do wlasnej roboty i wrażliwości na dzwiek , ludzi , otoczenie bez tych glodnych i nudnych wstawek o wlasnej wyjatkowosci lub czyimś ograniczeniu . czyta sie super, mozna to uslyszec .
Większość osób piszących na forach literackich upiera się, żeby nie utożsamiać ich z tak zwanym podmiotrm lirycznym występującym w ich utworach /no, z bohaterem tekstu, który mówi o sobie/, chcą uchodzić za anonimowych twórców, którzy piszą nie o sobie tylko poprzez tzw. peela właśnie, chowają się za nim. Ty jesteś poniekąd wyjątkiem, bo nigdy nie ukrywałeś, że piszesz o tym, co sam przeżywasz.quenterro pisze:jakiego peela nie widzisz?
[ Dodano: 2008-01-24, 17:30 ]
no i dlaczego pytasz, dlaczego masz udawac ze pil sie chowa? nic z tego nie rozumiem...
Przeczytałam wszystko, co napisałeś na tym forum /po polsku i po angielsku/. Twój stosunek do pracy w kuchni mieni się; kochasz ją i nienawidzisz, próbujesz jej nadać jakiś wymiar metafizyczny. Jednym słowem bywa różnie, pewnie jak w samym życiu. Jaka jest prawda? Zdaje się, że musisz ją po prostu zrobić sam i napisać, bo w innym wypadku czytelnicy będą dalej reagować jedynie na Twoje nastroje, które w tych tekstach wyrażasz. Nie zrozum tylko, że uważam, że te nastroje są nieprawdziwe, ale gdybyś z pewnego dystansu spróbował popatrzeć na swoją pracę i ocenił swoje własne emocje, może przestałbyś się wkurzać. Nikt nie zrobi tego za Ciebie i pewnie wcale nie życzysz sobie tego. Bardzo bym chciała, żebyś mnie dobrze zrozumiał.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość