Pustka
Pustka
Urodziłem się i do pewnego stopnia było dobrze. Później dowiedziałem się, że ojcowie mogą być jak duchy przemykające w cieniu lampki nocnej między łazienką a łóżkiem, a matki w tym czasie łykają łzy i valium albo oddają się mężczyznom, którzy wystarczy, że pogłaszczą je po policzku. Było więc dobrze. Zawsze tam jakaś trauma dzieciństwa, pierwsze odkrycie, że jest samotność, ale bez przesady. Miała trzydzieści parę lat, a mąż był w delegacji. Po prostu zapukała lipcowego poranka ubrana w zielony szlafrok. Pachniała oliwką. Pearl Jam nagrali Ten, Cobain się zabił, a wokół kwitły nierówności wczesnego kapitalizmu. Później wtargnęła Pustka i już wiedziałem, że mam w sobie dziurę, głęboki wyłom, który trzeba zapełnić. Może to Camus, może Faulkner, a może w końcu każdy dochodzi do Pustki, szamocze się w niej i nie wie dlaczego. Może nagle objawia się z całą swą mocą nikłość modlitw, absurd monstrualnej ułudy, w której próbujemy znaleźć schronienie. W każdym razie zaczęły się lata złe i straszne. Zamieniły się w jeden, długi dzień zapełniania Pustki, a im bardziej chciałem ją zapełnić, tym więcej i więcej jej było aż cały stałem się powłoką dla Pustki. Były czasy nerwicy, później przyszły dni schizofrenii, neurozy, aż zapanowała mania i depresja i ten scenariusz realizowało całe moje pokolenie. Siedzieliśmy nocami nad kolejną butelką i debatowaliśmy jak to się stało, że tak się z nami stało, ale coraz nas mniej było przy tym stole, bo coraz to któryś odchodził w życie, aż zostałem sam z butelką i była to jedyna odpowiednia kompania. Leżąc w inkubatorze, jeszcze słaby i siny, mocno zaciskał na palcu piąstkę, a mi wódka kapała z oczu. Nie zbudowałem dla niego domu, bo nie miałem domu w sobie, a Pustka rosła żarłocznie. Mówią, że trzeba wiele stracić, by móc odwrócić się i zobaczyć zgliszcza. Mówią rzeczy o upadaniu i powstawaniu. Mówią o dnie, o pogłębianiu dna. Swoje dno zobaczyłem w oczach ojca gdy zbierał mnie po raz kolejny z wycieraczki. Mój wielki, silny, łagodny, dobry ojciec – był teraz stary i bezradny. Pustce wciąż jednak było mało. Nie mogąc żywić się moją zepsutą krwią żądała krwi innych i dostała jej w nadmiarze, aż zacząłem chodzić po wyssanych ciałach. Musiałem dotrzeć do nadiru, oddalić się od świata, by móc do niego wrócić. Nocami słyszę chichot i ryk. Ze studni w mojej głowie dobywa się chichot i ryk. To wydrążony człowiek we mnie na przemian drwi i błaga o uwolnienie. Jest Pustka i będzie. Jest przestrzeń niezapełnialna. Niech będzie. Nie będę karmił jej głodu.
-
- Posty: 3473
- Rejestracja: 2007-10-02, 20:07
- Kontakt:
-
- Posty: 3473
- Rejestracja: 2007-10-02, 20:07
- Kontakt:
-
- Posty: 3473
- Rejestracja: 2007-10-02, 20:07
- Kontakt:
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości